Koszmary, smoła i robaki. Wyłazi jej z ust co noc, wypluwała ich delikatne skrzydełka jeszcze rano, przepłukując usta tanią lurą, imitacją kawy. Jej sny zaczynały robić się zbyt realne, właśnie w tym był problem. Wolała już nie śnić o niczym, jak kiedyś, zanim ten dramat się zaczął, zanim wspomnienia podtapiania nie zaczęły jej nawiedzać. Czasem ma wrażenie, że coś ciągnie ją w dół, w wodę i muł, na który w końcu opada, a oczy wychodzą jej z orbit.
Budzi się z krzykiem, jak co ranek, od dobrego już miesiąca. Jej oczy są bardziej przekrwione i podkrążone niż zwykle, skóra kompletnie straciła kolor. Jej sen niewiele ma wspólnego z odpoczynkiem, to bardziej histeryczne rzucanie się po łóżku, przepocone czoło i trzęsące się nogi. Miała dość, oczywiście, bo senne koszmary zaczynały zaczepiać o jej świadome życie, smoła zaczynała spływać po całym jej ciele, tylko czekać, aż ktoś to podpali. Próbowała już wszystkiego, hipnozy, tabletek, narkotyków, alkoholu - nic nie pomagało jej w zmianie scenariusza swojego codziennego snu, który, mimo tego, że znała go już na pamięć, za każdym razem napawał ją identycznym przerażeniem.
Najpierw w wodę, wpadnij dziecko
potem w smołę, uduś się, maleńka
spłoń na stosie, wiedźmo wielka
zakopcie ją w błocie, powiadam wam
a robaki rozrzucę już sam
zjedzą ją żywcem, wlezą pod miękka tkankę
a ona obudzi się rano i zapatrzy w szklankę
na wpół pełną, czy pustą?
Ostatnią możliwością, jakiej to pałała się złapać, była pomoc siły wyższej - przynajmniej wyższej niż ona, bardziej władczej. Nie miała niby pewności, czy coś takiego istnieje, jak to w ogóle działa, czy w ogóle JESZCZE działa, bo może sięgnie po jakąś starodawną metodę, bo książka, którą zamierzała się inspirować, wyglądała na bardziej niż starszą. XIX wieczną.
Księga zakładała, by pomóc sobie w czymś, na co sami nie mamy już wpływu, Emanuela powinna wezwać demona. Tak, dokładnie, d e m o n a. Brzmi nawet zabawnie, ale naprawdę zamierzała spróbować.
Po pierwsze, musiała zdobyć coś, co technicznie miała ofiarować - kobiety zabijać nie chciała, bo choć było to sugerowane, to narażanie się na wyjątkowo bliskie spotkanie z policją sprawiało, że to przestawało mijać się z celem. Złapała więc sobie kota - ładnego, czarnego i poderżnęła mu gardło. Niezbyt profesjonalnie, prawda, ale skąd ona ma wiedzieć jak podrzyna się gardła? I to do tego kotom. Wrzuciła go potem do siatki z seven eleven, a do wieczora trzymała w lodówce, szybko zaczynają dawać się we znaki.
Zdobyła jeszcze kredę, zestaw 12 zapachowych świeczek, zapaliczkę z gołą panią i po powrocie do domu wzięła się do roboty.
Odrzuciła wielki, zakurzony dywan na bok, odsłaniając wielki kawałek starej podłogi. Zarysowała na niej krąg, kątem oka zerkając na ten w księdze, coby się nie pomylić. Ustawiła świeczki (truskawkowe!!), podpaliła je i poszła po kota. Ułożyła jego wątłe ciało w samym środku i złapała za swój ukochany scyzoryk. Krew z dziewicy w zamian za całą dziewicę... powinno zadziałać, prawda?
W inkantacje już się nie bawiła, no bo bez przesady, nie udajemy strasznego szamana, tylko próbujemy sobie pomóc. Nacięła środek dłoni, pozwalając krwi spłynąć na kota i podłogę. I czekała - no bo coś powinno się stać, no nie?